< > wszystkie blogi

Nieśmiesznyblog

Tylko nieśmieszne historie

Studniówka

2 sierpnia 2017
Przy ostatnim wpisie zahaczyliśmy nieco o liceum i okolice matury, co przypomniało mi kolejną historię związaną z tamtym okresem. Dlatego póki co zostajemy przy tym arcydojrzałym wieku. Dzisiejsza historia dotyczyć będzie studniówki, ale spokojnie, nie będę opowiadać jak jakiś pijany kolega na tejże imprezie złamał nogę lub oblał dyrektora schłodzoną goudą, aż tak nieśmieszny ten blog nie jest. Ba, to nawet nie będzie dotyczyło mojej studniówki. Powiem więcej, meritum tego wpisu odbyło się jeszcze przed odtańczeniem poloneza.
Siedziałem sobie w domu, robiąc za pewne jakieś ważne dla świata rzeczy, gdy zadzwonił telefon. Z konwersacji wyniknęło, iż pewna znajoma mojej rozmówczyni potrzebuje partnera na studniówkę. Właściwie od razu się zgodziłem, bo jak tu odmówić darmowego jadła, napitku, tańców? Nasza wspólna znajoma, uradowana pozytywnym wynikiem poszukiwań, dała nam namiary do siebie i już po chwili dogadywaliśmy datę i miejsca spotkania, bowiem wypadałoby się trochę poznać przed właściwą imprezą, aby uniknąć niezręcznego siedzenia w ciszy przy stoliku. Wyjście było całkiem udane, Marysia (imię na dziś) okazała się spoko dziewczyną, pogadaliśmy, popiliśmy, a gdy przyszedł czas kończyć, umówiliśmy się, iż odbiorę ją z mieszkania, aby rodzice mogli chociaż zobaczyć z kim to ich maleństwo idzie na studniówkę. W końcu nadszedł ten wielki dzień. Prysznic, perfumy, garnitur, buty wypastowane tak, że można w nich zrobić selfie. Tata zadeklarował się, że nas zawiezie. Podjeżdżamy jeszcze po drugą zaprzyjaźnioną parę, która nieco się spóźniła, skąd migiem pędzimy po moją partnerkę. Wybiegam z auta na śnieg, podbiegam do bloku, odnajduję właściwy numer i naciskam na dzwonek. Drzwi wejściowe do klatki otwierają się prawie natychmiast, zapewne czekają zniecierpliwieni, myślę. Wbiegam po schodach, trzecie piętro, jak mówiła Marysia, drzwi po prawej. Pukam. W drzwiach staje elegancko ubrani pani. Zakładam mój najlepszy uśmiech, kończący się w okolicach uszu, witam się, a mamusia zaprasza mnie do środka. Przestępuję próg, po czym mówię: - Przyszedłem po pani córkę. - Ale ja nie dam panu mojej córki. – odpowiada mama. No pięknie, myślę, Marysia mnie nie ostrzegała, że jej mama jest profesjonalnym śmieszkiem. - A dlaczego? – pytam, gdyż nic bardziej błyskotliwego nie przychodzi mi do głowy. - Bo ja mam tylko dwóch synów. – słyszę w odpowiedzi. A gdy na pytanie, czy to państwo Iksińscy, widzę przeczące kiwanie głową, opuszczam w pośpiechu lokal i wybiegam na podwórko, gdzie w samochodzie czeka już na mnie Marysia. Morał z dzisiejszych historii jest taki, żebyście również wpuszczali do swych mieszkań wszystkich obcych, bo może się to zabawnie skończyć.
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi