< > wszystkie blogi

Nieśmiesznyblog

Tylko nieśmieszne historie

Czarna Trasa

31 sierpnia 2017
Dziś, proszę Państwa, anegdotka z wczesnego, wczesnego dzieciństwa. Wiem, „chronologia mi kuleje”, jak mawiał pewien warszawski artysta, jednak jest to wina mojej pamięci, która raz na jakiś czas, od tak, przypomni mi losową historię. Rekompensatą niech będzie fakt, że osobliwa cecha charakteru, jeśli można to tak nazwać, przedstawiona w tejże opowieści, utrzymuje się do dziś, tylko w nieco mniej skrajnej formie, także uznajmy to za swoiste zacieśnianie więzi między autorem, a czytelnikami.
We wstępie użyłem określenia „wczesne dzieciństwo”. I jest ono prawdziwie. Trudno mi jednak doprecyzować, ile dokładnie miałem lat. A jako że musicie mieć jakieś wyobrażenie, by móc to sobie lepiej zwizualizować, przyjmijmy, że jest to przedział zamknięty od ośmiu do jedenastu. Mając to ustalone, możemy zaczynać. Zatem w czasie mojego „wczesnego dzieciństwa” jeździliśmy wraz z rodziną na wakacje do Gdańska. Rok w rok, przez bite sześć, siedem lat. Głównie był to Gdańsk, chociaż oczywiście zahaczaliśmy o Gdynię i Sopot. Urlop spędzany był zazwyczaj bardzo klasycznie, czyli leżąc plackiem na plaży i od czasu do czasu chlupiąc się w przejrzystym, gorącym Bałtyku. Rutynę tego wypoczynku przełamało wyjście do pobliskiego parku linowego. Dla mnie była to pierwsza wizyta w tego typu miejscu. Byłem niezwykle podekscytowany, gdyż zawsze należałem do raczej ruchliwych dzieciaków, zatem bez zastanowienia wybrałem trasę najwyższą. Trasy te miały określone kolory, a ta, na którą padł mój wybór, miała groźnie brzmiący kolor czarny. Mimo lekkiego lęku wysokości, zacząłem wspinać się na drabinę. Zaczęły się pierwsze przeszkody w postaci ruchomych mostów, siatek, lin, belek i mnóstwa innych atrakcji. Szło dobrze, bawiłem się świetnie. Oprócz bycia położonym najwyżej, ów tor był również najdłuższy. Jednak wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Zostały mi trzy ostatnie etapy: zjazd niezwykle długą tyrolką, jakieś dwa pomniejsze przejścia i drabina, którą schodzą z dumą bohaterscy uczestnicy, ukończywszy Czarną Trasę. Podpinam uprząż, mocno się chwytam i jedziemy! Frajda niesamowita, szczególnie dla takiego małego dzieciucha. Przejazd się kończy, ląduję nogami na podeście, a wyhamować ma mnie swego rodzaju materac, którym obity jest pień drzewa, jednak nie na całym obwodzie. To powoduje, że kawałek kory, w który uderzam ręką, wbija mi się pod paznokieć lewego kciuka. Krew leje się strumieniami, niczym w filmach Tarantino. Czuję, że opadam z sił. Nie płaczę, tylko siadam na podeście opierając się o drzewo i milczę. Rodzice oraz brat, którzy obserwowali moje poczynania z dołu, są przerażeni. Po chwili schodzi się jeszcze kilka osób. Większość spekuluje, że nie dam rady zejść sam i trzeba będzie organizować ekipę ratowniczą. Wyglądam, jakbym miał zemdleć, jestem coraz bardziej blady i milczę. Wszyscy są przekonani, że to przez widok krwi. Ale nie moja mama. Doznała olśnienia i gdy wszyscy zaaferowani są mną i formującą się powoli grupą ratowniczą, ona odchodzi z tłumu i zmierza w stronę samochodu. Po chwili powraca z tajemniczą czarną torbą, którą zawsze braliśmy na plażę i wyjmuje z niej… kanapkę, po czym rzuca ją na mój podest. Bardzo celnie, nawet nie muszę jej łapać. Rozpakowuję zawiniątko i wgryzam się w jego zawartość. Pochłaniam ją w sekundę i już po chwili uśmiech wraca na moją twarz, a ja wstaję i spokojnie kończę trasę schodząc z drabinki bohaterów, a nie będąc z niej zniesionym. Tłum nie może uwierzyć. Dalej było dużo przytulania, srogich, jednak pełnych ulgi komentarzy rodziców, jakiego to stracha im napędziłem oraz wyjęcie nieszczęsnej drzazgi spod paznokcia, która okazała się być całkiem sporych rozmiarów. A potem znów leniwe smażenie się na plaży i nasz piękny, upalny Bałtyk. Posłowie Tak jak wspomniałem, dziś nie reaguję już na głód tak silnie, jednak moje normalne zachowanie diametralnie różni się od tego, kiedy to żołądek przejmuje kontrolę i to w o wiele większym stopniu, niż u większości ludzi. Więc jeśli ktoś mnie kiedyś spotka, a ja nie będę skoro do opowiadania nieśmiesznych historii, po prostu mnie nakarmcie.
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi