Scott Shepherd ma powody, by nie lubić i jednocześnie kochać poniedziałki. Bo właśnie w poniedziałek jechał do pracy, gdy zdarzył się nieszczęśliwy splot wypadków...
Poniedziałek rano, 18 marca 2019, Scott Shepherd jedzie do pracy swoją Toyotą MR2 z 2001 roku. Z półciężarówki jadącej przed nim spada wiadro z farbą. Scott odruchowo próbuje je ominąć. Jak się okazuje, była to najgorsza z możliwych decyzji, bo samochód wpada w poślizg i zderza się czołowo z ciężarówką jadącą z naprzeciwka. Kierowca ciężarówki uczestniczącej w wypadku wychodzi z niej mając pewność, że wypadek był śmiertelny. Widzi zmiażdżony kabriolet, w którym deska rozdzielcza powędrowała gdzieś głęboko do samochodu, a kierownica przygniotła kierowcę do siedzenia. I tu zaskoczenie - Scott żyje i ma się dobrze. Nie wierząc temu, co widzi, kierowca próbuje uwolnić Scotta. Niestety okazuje się to niemożliwe. Radzi sobie z tym dopiero straż pożarna wezwana na miejsce, dysponująca odpowiednim sprzętem. Po siłowym otwarciu drzwi i wyciągnięciu podłogi oraz odcięciu dachu Scott jest wolny. To niewiarygodne, bo nie tylko przeżył, ale też nie odniósł poważniejszych obrażeń. Lekarze z wezwanej na miejsce karetki opatrują Scotta i stwierdzają brak jakichkolwiek uszkodzeń ciała. Scott wychodzi z przygody bez najmniejszego plastra czy bandaża. Robi sobie pamiątkowe zdjęcia z miejsca wypadku, po czym odjeżdża wraz z lawetą i wrakiem samochodu. Co powiedział farciarz po wypadku?
Szacun dla inżynierów Toyoty. Nie powinno mnie teraz tu być.
Pozostaje obejrzeć zdjęcia i zobaczyć, ile szczęścia miał ten facet.
Źródła:
1,
2
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą