Szukaj Pokaż menu

Wielka księga zabaw traumatycznych XXIX

20 475  
5   16  
klikaj, klikajWitajcie wszyscy fani doświadczalnego poznawania życia. Jak zawsze garść historyjek, które mrożą krew w żyłach. I jak zawsze wesoło jest!

Nie powtarzajmy tego! Nigdy! Osobom o niewypaczonej psychice odradzamy lekturę, pozostałych zapraszamy, im i tak jest wszystko jedno...


WIO KONIKU!

Będąc małym brzdącem lat pięć uczęszczałem do przyzakładowego przedszkola (za dobrych starych czasów były takie). Wiadomo jak to było w takich przedszkolach, zabawek  mało i o każdą trzeba było walczyć. Oprócz tego wątpliwe atrakcje w stylu rytmika i leżakowanie. Ale do rzeczy. Były to czasy gdy w telewizji triumfy święciła Bonanza, więc każdy chłopiec chciał być kowbojem. Otóż pewnego dnia tuż po rytmice gdy ubrani byliśmy w nieśmiertelne niebieskie szorty do łba strzeliło mi by pojeździć konno. Jedynym dostępnym wierzchowcem w pobliżu był jeden z moich kolegów. Niewiele myśląc wyciągnąłem gumkę z szortów i założyłem na szyję chłoptasia.

Bojownicze dzienniczki XII

25 926  
4   15  
Kliknij to się czegoś nauczysz!Kolejna porcja dzienniczkowych harców. Jak zawsze wesołe i niecodzienne uwagi. Bo tu ich miejsce.


" Agnieszka straszy księdza na lekcji rajstopą i ping-pongami."

* * * * *

"Marcin bije kolegę w okularach."

* * * * *

"Poucza nauczyciela, że na lekcji nie powinno się używać komórki, chyba że szarej."

* * * * *

"Wysłał nauczycielowi 250 smsów o treści WWWWWWWWW." - GG było kiedyś piękne.

Lansky: Wspomnienia kierownika wesołej budowy XXI

65 704  
136   28  
No pstrykaj!Zaczynamy dziś trzecią dziesiątkę "Wspomnień..." Tak Autorowi, jak i sobie życzymy jeszcze wielu okrąglutkich dyszek i bez dalszych wstępów przechodzimy do treści właściwej. Przystępującym do lektury przypominamy, iż jeśli są na tyle nierozważni, by w jej trakcie oddawać się konsumpcji (spokojnie, o jedzeniu i piciu mowa :C), to czynią to na własną odpowiedzialność ;)

Wezwano mnie kiedyś do wypadku drogowego. Według informacji od policji rzecz przypominała jatkę: "Jeden poszkodowany, kompletnie zniszczony pojazd, uszkodzone oznakowanie, karetka reanimacyjna już w drodze". W te pędy włożyłem na siebie rynsztunek bojowy w postaci kamizelki "kuloodpornej" oraz kasku, wskoczyłem w locie do samochodu, którym nasz funkcjonariusz BHP (ksywa "Chluba", nie mylić z Behapizdą) już mijał bramę, żółty kogut na pełne obroty, klakson i wio, bo z tymi sprawami żartów nie ma.

Padał deszcz, temperatura około 13 stopni. Według opisu wypadek miał się zdarzyć na wykończonym już, ale zamkniętym dla ruchu odcinku drogi. Droga niby zamknięta, ale kto upilnuje dwunastu kilometrów?
Lecieliśmy na kogucie i klaksonie, na złamanie karku, mijając grupy pracowników, zajętych przedodbiorowymi robotami w stylu "genius touch": grabienie poboczy, obsiewanie trawą, ustawianie tych śmiesznych biało - czerwonych słupków z cyferkami oznaczającymi kilometraż, jakieś ostatnie, retuszerskie malowania mostowych poręczy. Miałem mocno podniesione ciśnienie perspektywą tego, co mogłem zastać na miejscu, więc tylko automatycznie zanotowałem w pamięci brak kamizelek u wielu z nich, czyli łamanie przepisów BHP, ustaleń kontraktowych i zdrowego rozsądku.

Na miejscu wypadku stał radiowóz. W radiowozie - znajomy sierżant. A wypadek wyglądał tak:

"Jeden poszkodowany" oznaczało pijaczka z podrapanym nosem i ręką, który teraz, owinięty w kawał geowłókniny, siedział na mokrym asfalcie obok kałuży wymiocin, cuchnął na milę przetrawionym mózgojebem, kiwał się w przód i w tył, puszczał bańki ze śliny i mamrotał coś pod nosem.

"Kompletnie zniszczony pojazd" okazał się, po przełożeniu z urzędniczego na ogólnoludzki, rozpieprzoną o barierę motorynką, pamiętającą jeszcze czasy świetności zakładów "Romet". Nawet przed wypadkiem musiała być w stanie agonalnym, bowiem na widok jej rdzawego koloru zbledłyby z zachwytu wszystkie gwoździe mego faworyta, m*****a_11.

"Uszkodzone oznakowanie" miało postać przewróconego gumowego pachołka.

"Karetki reanimacyjnej" oczywiście nie było, bo i po co. Była zwykła, widziałem tylko jej tył na zakręcie, gościa opatrzono i nie było sensu tracić więcej czasu.

Sierżant wysiadł z radiowozu z ucieszoną gębą. Zrozumiałem w lot - z miejscową policją byliśmy w dobrych układach i obu stronom często zdarzało się robić sobie nawzajem różne niewinne kawały, jak na przykład ten: wywleczenie mnie z cieplutkiego biura na deszcz i chłód oraz napędzenie mi stracha. Poprzysiągłem mu, w języku ogólnobudowlanym, perfidną i bolesną zemstę przy najbliższej okazji, podpisałem protokół i obaj z BHP-owcem pojechaliśmy z powrotem. Sierżant został, czekając na wsparcie, prawdopodobnie po to, aby zarzyganego pijaczka odtransportować tam, gdzie zwykle policja transportuje zarzyganych pijaczków.

W drodze powrotnej kolega Chluba postanowił zwrócić uwagę pracującym przy drodze robotnikom, żeby "nie lecieli, k*rwa, w ciula" i włożyli kamizelki ostrzegawcze. Chluba miał zwyczaj, kiedy zauważył robotnika bez kamizelki, zadawać na "dzień dobry" zawsze to samo pytanie: "Przepraszam, czy pan / pani tu, k*rwa, pracuje?" i dopiero po uzyskaniu odpowiedzi twierdzącej udzielał reprymendy.

Zatrzymaliśmy się zatem obok jednej z brygad, i ze zdumieniem skonstatowałem, że składała się ona wyłącznie z kobiet. BHP-owiec zadał swoje tradycyjne pytanie, któraś coś zagaiła i w toku rozmowy wyszło co następuje: były to bezrobotne, zatrudnione w ramach robót publicznych czy jakkolwiek się to obecnie nazywa, do niewykwalifikowanych robót. Wystraszyły się, tłumaczyły, że pada, że kamizelki na płaszcze przeciwdeszczowe są za ciasne i przeszkadzają w robocie, prosiły, żeby kierownikowi nie mówić, bo mogą stracić tę z trudem zdobytą robotę… Jako długoletni Kerownik rozumiałem to doskonale i oczywiście nie miałem najmniejszego zamiaru robienia z tego afery, byle zastosowały się do przepisów. Włożyły kamizelki, a my pojechaliśmy dalej.

Po przejechaniu może z kilometra Chluba Polskich Służb BHP pokazuje palcem na pobocze i mówi:

- K*rwa, paczpan, a te zaś bez kamizelek. Zaraz je opi*rdolę, ileż można tłumaczyć, jak krowie na rowie norrrrrmalnie…

Istotnie, poboczem szły dwie postacie pod parasolami. Postacie ewidentnie żeńskie. Zatrzymaliśmy się, on opuścił szybę i zapodaje basem swoją mantrę:

- Przepraszam, czy panie tu, k*rwa, pracują?!

Na to one spojrzały po sobie i jedna z nich odpowiedziała:

- Nie, k*rwa. Czekamy, aż drogę skończycie. Pracować będziemy potem, panie ładny…

Jego zatkało, a ja nie odwaliłem K.R.(*) tylko dlatego, że na siedzeniu pasażera w Corolli nie ma wystarczającej ilości miejsca na odwalenie K.R. przez faceta o parametrach fizycznych znacznie przekraczających statystyczną średnią…

__________

(*) K.R. = Klasyczny Rotfl. Copyright by Troll Corp.


Poczytaj też poprzednie wspomnienia kierownika wesołej budowy.

136
Udostępnij na Facebooku
Następny
Przejdź do artykułu Bojownicze dzienniczki XII
Podobne artykuły
Przejdź do artykułu Historia milionerki, która nie opuszczała pokoju hotelowego
Przejdź do artykułu Lansky: Wspomnienia kierownika wesołej budowy II
Przejdź do artykułu 12 faktów o pasie cnoty. Rzeczywistość była dość brutalna
Przejdź do artykułu Lansky: Wspomnienia kierownika wesołej budowy I
Przejdź do artykułu Typowe matki w akcji - jak tu ich nie kochać?
Przejdź do artykułu Lansky: Kierownik po godzinach
Przejdź do artykułu Ludzie, którzy mieli niesamowitego farta
Przejdź do artykułu Czy twój syn jest hakerem komputerowym?
Przejdź do artykułu Bojownicze dzienniczki XII

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą