Trociek2 pisze: Jakoś w maju
skończyłem pisać swoją pierwszą książkę. Kieruję ją głównie do młodzieży, ale i
dorosłym ponoć się podoba. Zanim proces wydawniczy dobiegnie końca, w ramach -
nie będę ukrywał - promocji, ale i z ciekawości Waszych opinii, zapragnąłem się
podzielić jej pierwszym rozdziałem na łamach JM.
A więc proszę -
pierwszy rozdział wraz ze wstępem. Miłej (oby) lektury!
Wampiry istnieją naprawdę, strzeżcie się
Kiedy wampiry dostały skrzydeł?
Szczerze mówiąc, kiedy w głowie
zrodziło mi się te pytanie, wydawało mi się, że w większym bądź mniejszym
stopniu znam odpowiedź. Ale na szczęście okazało się, że tak nie jest i
pojawiła się okazja do poszukiwań.
Zacznijmy więc od końca, czyli od
współczesności. Wampiry są mocno rozpowszechnione w naszej popkulturze.
Pojawiają się w filmach, grach, komiksach, książkach, sztukach teatralnych. Zazwyczaj
łączy je ze sobą kilka cech: piją krew, są zasadniczo martwe, ale tak nie do
końca (czyli że nieumarłe), nie przepadają za światłem, są raczej nieśmiertelne
(w większości przypadków do momentu, w którym ich ktoś nie zabije), mają
śmieszne zęby i coś wspólnego z nietoperzami. Część ze “współczesnych” wampirów
pozostaje w mniej-więcej ludzkiej postaci przez całe nie-życie, a część ma
możliwość transformacji. Niektóre potrafią zmieniać się w nietoperza (np.
wampiry ze Świata Dysku Terrego Pratchetta), stado nietoperzy (np. Mina Harker
z Ligi Niezwykłych Dżentelmenów Staphena Norringtona lub
Pure Blood z mangi One Punch Man autorstwa artystów Yusuke Murata oraz ONE)
albo hybrydę człowieka i nietoperza (np. Hrabia Dracula z filmu Van Helsing
Stephena Sommersa). Ale jest to pewna nowość, a raczej prawdopodobnie
nieświadomy powrót do korzeni. Przynajmniej w jakimś stopniu. Dlaczego nowość?
Wampiry do tzw. zachodniej popkultury dotarły za sprawą filmu Dracula Brama
Strokera z 1897 roku i wcześniejszych dzieł literackich Giaur (1813), Wampir
(1819) i Carmilla (1872). Wybaczcie, że zarzucam Was tytułami, ale głupio bym
się czuł, gdybym nie oddał sprawiedliwości któremuś z twórców. No ale do
brzegu. Wampiry pierwotne dla popkultury zachodniej były tymi nie-zmiennokształtnymi.
Za to wampiry w wierzeniach sprzed wielu wieków… Tu bywa różnie. U Słowian
zaliczały się one do, nazwijmy to, kategorii demonów. Zróbmy więc spory skok w
czasie i zapoznajmy się, z czym musieli mierzyć się nasi słowiańscy przodkowie,
a potem już polscy (albo ukraińscy, czescy itd.) chłopi i mieszczanie.
Ogółem słowo “demon” u Słowian nie
miało wydźwięku jedynie negatywnego. Był to byt, który zajmował miejsce gdzieś
między bogami a ludźmi. Bywały groźne, złośliwe, czasami stanowczo upominały,
gdy łamane były prawa natury, ale i ludzkie prawa na przykład panujące na
statku. Było też mnóstwo demonów opiekuńczych lub takich, które dawało się
przekupić. Jeśli przekupstwa nie działały, zawsze pozostawały ochronne amulety
i gusła. W ostateczności niechcianego demona można było podrzucić sąsiadowi
albo nielubianemu kuzynowi. Celowo nie rozwijam za mocno tego tematu, ale
spokojnie, będzie się jeszcze pojawiał. W końcu to rozdział o wampirach, a więc
wróćmy do wampirów, a może raczej wąpierzy, upiorów i strzyg. Dlaczego aż tyle
tych stworzeń? Mitologia i dawne wierzenia nie są jednolite i różnią się w
zależności od regionu i czasu. To, co w niektórych miejscach nazywane było
upiorem, w innych nosiło miano strzygi lub wampira. A czasami kilka nazw jednocześnie.
W każdym razie nie były to przyjemne istoty.
Upiór (wampir, martwiec, wąpierz
itd,) to ktoś, kto niekoniecznie chciał zostać w grobie, wyłaził z niego i
czynił różne “psoty”. Ale zanim przejdziemy do samych “psot” odpowiedzmy sobie
na pytanie: jak takim upiorem można było się stać? No na początek trzeba było
się urodzić, a potem umrzeć. Ale co między tymi dwoma wydarzeniami? Tu lista
jest dość długa, o ile w ogóle się kończy. Upiorem mógł np. stać się samobójca
lub ktoś, na kogo za życia rzucono przekleństwo. Nie, te brzydkie słowa, które
w gazetach są zapisywane pod gwiazdkami, a w filmach zastępowane
charakterystycznym piskiem to nie są przekleństwa. Nie te właściwe. One były
trochę bardziej złożone, choć miotane w
złości lub pod wpływem trunków niekoniecznie szczególnie wyszukane. Było to w
zasadzie życzenie komuś źle na głos, czasami z powołaniem się na jakiegoś
“pomocnika”. Na przykład takie “niech cię licho porwie”, albo “żeby cię diabli
wzięli” (to akurat nie u Słowian, bo diabłów to chrześcijanie nawieźli) albo
“byś spokoju w grobie nie zaznał”. No ale wracajmy do przepisów na upiora.
Wystarczyło umrzeć gwałtowną śmiercią, a jak się umarło i ktoś nasz grób
sprofanował lub przeskoczyło nad nami zwierzę, to już nie ma zmiłuj. Upiór
gotowy. Jak mówiłem, prości ludzie są i byli nadzwyczaj kreatywni i pomysłów im
nie brakowało. Bo jak w osadzie trafił się rudy i zawczasu się nie ogolił, lub
ktoś zdążył się ogolić, ale pod pachami i w kroczu to znowu szanse na stanie
się upiorem rosły. Inni podejrzani (już tylko wymienię po przecinku, żeby Was
przypadkiem nie nudzić): leworęczni, kulawi, lunatycy, osoby z monobrwią, dużą
głową, lub hiperdoncją (czyli że mieli “podwójny komplet zębów” - co ciekawe,
ten drugi wcale nie musiał być widoczny), posępni i tak dalej… Możemy mieć
tylko nadzieję, że ziomkowie nie za często przyśpieszali ten proces.
Klasyczny Wąpierz, groźny taki
Jak taki upiór mógł wyglądać?
Zasadniczo, jak zmarły człowiek, ale jakiś zbyt rumiany, pod palcami zbierać mu
się miała krew, nie występowało stężenie pośmiertne
[1], a
włosy i paznokcie zdawały się rosnąć jeszcze po śmierci
[2]. Mogło
czasem zdarzać się, że pochowany rzeczywiście z grobu wyłaził i kierował się do
rodzinnego domu. Serio. Medycyna w zamierzchłych czasach nie była na
szczególnie wysokim poziomie. W przypadku epidemii i masowych pochówków
zdarzało się, że chowano ludzi jeszcze żywych, choć nie dających ku temu
jakichś szczególnych objawów (źródła wspominają o letargu spowodowanym
wścieklizną, z drugiej strony WHO twierdzi, że po takim letargu już się
definitywnie nie wstaje). Pochowany za dnia w płytkim grobie “zmarły” mógł mieć
czasem szczęście i zdołać się odgrzebać. Trochę się przy tym musiał uszkodzić.
Zakrwawione ręce, powyrywane od kopania paznokcie, ślady ziemi na całym ciele…
Postawcie się w roli prostej chłopskiej rodziny, do której drzwi nocą puka tak
wyglądający, zmarły przecież członek rodziny. No upiór przylazł. Jak nic.
Bardzo często podejrzane o bycie upiorami były też kobiety, które zmarły
podczas porodu lub niedługo po nim. Wierzono, że będą chciały nawiedzać
rodzinny dom, aby nocami karmić swoje dziecko. Z tego powodu zaraz pod murami
cmentarza zwykło się chować położnice. Śląski zwyczaj, który jakoś nie do końca
rozumiem… Poza matkami wracać zza grobu lubili też ponoć mężowie i żony. Po
nocach wykonywali czynności znane sobie za życia (o ile było to sprzątanie,
gotowanie, czy rąbanie drewna, nieszczególnie
widzę powody do egzorcyzmów), zdarzało im się też fizycznie męczyć
rodzinę (ok, to już mniej przyjemne).
Dotarliśmy właśnie do “psot”.
Stopień ich szkodliwości bywał różny. Czasem upiór (lub wąpierz, nie
zapominajmy, że to było to samo) obierał sobie jakieś miejsce i tam szkodził.
Koniom łamały się nogi, ludzie budzili się w śniegu, choć sanie nadal stały.
Wąpierze lubiły też krew, więc napadały nocą na ludzi by ją z nich wyssać. Ale
czasami to nie wystarczyło. Siłę te demony miały mieć potworną, więc gołymi
rękami ludzi rozrywały i wyżerały wnętrzności. Ot, takie tam “psoty”.
Nie
każdy upiór jednak był na wskroś zły, czy bezużyteczny. Istnieje ukraińskie
opowiadanie o Kozaku, który w nocy musiał przejechać obok wzniesionej na odludziu
szubienicy. Nijak jej ominąć z daleka nie mógł, a gdy był blisko, usłyszał
wołanie jednego z już wyschłych i objedzonych przez ptactwo do kości wisielców.
Było to błaganie pokutującej duszy, błaganie o odcięcie od haniebnego sznura.
Kozak jako chrześcijanin nie śmiał odmówić, spełnił prośbę i konno ruszył w
dalszą drogę. Wisielec jednak nie okazał wdzięczności i pogonił za koniem,
chcąc rozszarpać na strzępy i zwierzę, i jeźdźca. Szybki był skubaniec i w
Kozaku zaczynała gasnąć nadzieja, kiedy w oddali zobaczył światło dochodzące z
wiejskiej chaty. Wpadł do niej niemal w ostatniej chwili. Krzyż był, woda
święcona była, tylko żywych brak. Jedynie świeżo umarły gospodarz i dogasająca
świeca. Padł na kolana i modlił się gorliwie.
Wisielec w tym czasie dorwał nieszczęsnego konia i rozszarpał. Już miał
przestąpić próg i łapą sięgnąć Kozaka, gdy gospodarz ożywił się i już jako
upiór zagrodził drogę drugiemu demonowi. Tłukli się w progu, powodując raban,
który zbudził koguta śpiącego na strychu chaty. A ten - jak to kogut - zapiał,
mimo że była północ. Oba ożywieńce padły bezwładne. Kozak przeżył, gospodarza
pochowano po chrześcijańsku, a wisielca
odwieziono z powrotem na szubienicę
[3].
Mieliśmy
więc przykład wąpierza, który się do czegoś żywym przydał. Ale możemy przyjąć,
że to wyjątek. Zasadniczo nie były to przyjemne istoty. Jak się więc przed nimi
bronić? Sposobów na upiora - podobnie zresztą, jak przepisów - było sporo. Co
więcej, lokalni chłopi czy mieszczanie zwykli mieć własne sposoby na
uśmiercanie nieumarłych. Jak wiadomo, lepiej zapobiegać, niż “leczyć”.
Profilaktycznie więc należało wynieść zmarłego z domu innym otworem, niż
zazwyczaj się wchodziło czy wychodziło - np. oknem. A w okolicach Warszawy jako
potencjalnego upiora traktowano znalezione przy drodze ciało. Zamiast je
pochować, obrzucano gałęziami, aż utworzył się stos, który w końcu podpalano,
pozbywając się problemu. Profilaktykę stosować można było też już w momencie
pochówku. W zębach zmarłego umieszczano główkę czosnku, do grobu wrzucano drobne przedmioty, jak mak,
koraliki, czy drobne pieniądze. Ważne, żeby było ich dużo. Po co? Po to, żeby
nasz ukochany członek rodziny, który już zostałby wampirem, miał coś do roboty
i nie próbował odwiedzać rodzinki. Kolejne sposoby radzenia sobie z upiorami
otrzymały wspólne miano pochówków antywampirycznych. I tu zaczyna się jazdą. Aż
opiszę je w oddzielnym akapicie, żebyście nie musieli tego czytać, jeżeli nie
chcecie lub też macie wrażliwe serca. Może być troszkę brutalnie.
Klasyczny kołek osikowy w wersji kieszonkowej
Okej,
dosyć ostrzeżeń, zaczynamy. Najpierw może jednak troszkę lżejsze sposoby. Taka
nagroda, że jednak próbujecie (i ostatnia szansa ucieczki!). Denata wystarczyło
pochować twarzą do dołu ze związanymi rękami. I znowu, może drobne zaskoczenie,
ale to miało szansę rzeczywiście działać! Pamiętacie, jak wspominałem o
ofiarach epidemii, którym udało się uwolnić z grobu? Pomyślcie teraz, o ile
mogło być i było to trudniejsze w takiej pozycji. Ludzie w wampiry wierzyli.
Ludzie o wampirach opowiadali. Ludzie
się wzajemnie nakręcali. Ludzie wpadali w histerię i masowo rozkopywali groby,
aby wampiry znaleźć. I znajdowali. Przynajmniej tak im się mogło wydawać.
Poskręcane szczątki, potrzaskane trumny, gnijące twarze wykrzywione w
cierpiętniczym grymasie… Tak wyglądały ciała ludzi pochowanych żywcem po zbyt
pobieżnej diagnozie lekarza. Albo i bez niej. Przy okazji - może warto byłoby
kiedyś pogadać o morowych lekarzach? No wiecie, tych z długimi dziobami i w
płaszczach. Może mieszam teraz troszkę epoki i nie każdy nadąża, ale wiara w wampiry trwała bardzo długo. Może niektórzy
kojarzą, że w epoce wiktoriańskiej nad grobami montowano solidne metalowe
klatki, mające chronić przed przedwczesnym zmartwychwstaniem? Widzicie, akurat
to nie do końca prawda. Klatki owszem były, ale zagrożenie nie czyhało pod
ziemią, a na powierzchni. To tylko medycy poszukiwali ciał do ćwiczeń swojego
fachu. Wracajmy jednak do sposobów na
zdiagnozowanego upiora. Jak już się takiego odkopało, to trzeba go było zakopać. Jasne, jasne -
było coś pomiędzy. Na przykład takie obcięcie głowy i wsadzenie jej między nogi
trupa. Lub
[4]
przebicie jej gwoździem. Ciało też warto było przebić czymś ostrym. W
dostępnych opcjach mieliśmy przybicie gwoździami ciała do resztek trumny,
przebicie srebrem (tylko drogie, więc pewnie rzadko kto się szarpnął) oraz
przebicie klasycznym osikowym kołkiem. I srebro i osikę kojarzono z biblijnym
Judaszem, przez niektórych uważanego za pierwszego wampira. Za srebro w końcu
wydał Jezusa
[5],
a na osice się ponoć powiesił. Aha - jeśli wcześniej wsadzony w usta czosnek
nie pomógł, to cegła na poprawkę była już niezawodna.
Mniej klasyczny bezkost. Niby kości nie ma, więc się jako - tako zgadza
Okej,
bez względu na to, czy przeczytaliście wcześniejszy akapit, czy też nie,
rozdział robi nam się trochę długi, a jeszcze sporo zostało do opowiedzenia. Z
tego względu sposoby na wykrywanie upiorów zostawiam Wam do samodzielnego
poszukiwania. Podpowiedź: jeden z nich ma coś wspólnego z koniem i niewinnym
dzieckiem. Zanim jednak przejdziemy do strzyg, o których mowa była na początku,
wspomnę o wyjątkowo paskudnej odmianie wampira - o bezkoście. Jak nazwa może
wskazywać, bezkosty kości nie miały. Były to właściwie worki ludzkiej skóry
wypełnione krwią lub czasem również wnętrznościami. Dużo o nich nie wiadomo,
może dlatego, że mało kto przeżył spotkanie z nimi. O ile przed zwykłym upiorem
można było zabarykadować się w chacie, to przed bezkostem praktycznie ukryć się nie dało. Wpełzał bowiem najwęższą szczeliną, w ciemności i po cichu. A gdy już
dopełzł do swojego celu, worek skóry zaczynał wypełniać się świeżą, ciepłą
krwią. No ale to tylko mity… Prawda?
Ciąg dalszy
rozdziału nastąpi w kolejnym artykule :)
Przypisy:
[1]Nasze mięśnie czerpią
energię z cząsteczek chemicznych zwanych ATP i fosfokreatyną. Kiedy umieramy,
procesy metaboliczne w naszym ciele ustają, te cząsteczki przestają być
mięśniom dostarczane. Co ciekawe, włókna mięśniowe potrzebują energii do
rozkurczu. Więc, kiedy energii zabraknie, wszystkie mięśnie bardzo się spinają
i człowiek robi się... No sztywny jak trup.
[2]Czasami rzeczywiście można odnieść takie wrażenie (jeśli akurat ktoś ma
te wątpliwą przyjemność obcowania z umarłymi). Paznokcie i włosy oczywiście już
nie rosną, za to skóra obkurcza się i cofa.
[3]Więcej podobnych opowiadań
i to w lepszej wersji znajdziecie w "Materyjały do demonologii ludu ukrainskiego z opowiadan ludowych w
powiecie czehrynskim". Do znalezienia na
polona.pl.
[4]Krótka lekcja logiki. Lub
od albo różni się tym, że albo wyklucza, a lub nie. Na przykład, stojąc, mogę
podnieść prawą albo lewą nogę, ale za to prawą lub lewą rękę. Ok, wracamy na
cmentarz.
[5]Srebro jest tu dość ważne.
Na pewno kojarzycie, że wampirów ponoć nie widać w lustrze. Otóż lustra przez
długi czas były wykonywane z użyciem warstwy srebra. A skoro srebro to metal
"czysty", to "nieczystych" wąpierzy w zwierciadłach widać
nie było.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą