Kobiety zarabiają mniej niż mężczyźni! Kobiety na każdym kroku
padają ofiarami ataków ze strony seksualnych agresorów! Kobiety
nie mają prawa rozwijać się zawodowo! Kobiety, kobiety, kobiety…
Nie macie czasem wrażenia, że efektem ubocznym nagłaśniania
społecznych wyzwań, z którymi mocować się muszą
przedstawicielki płci pięknej, jest zapominanie o problemach mężczyzn?
Tak jakby z góry ustalono, że tylko panie mają w tym życiu pod
górkę i tylko one muszą mierzyć się z narzuconymi nam
podwójnymi standardami.
Mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach zwrócenie uwagi na męskie
bolączki zostanie odebrane jako niczym nieuzasadniona agresja na
jedyny, słuszny, feministyczny światopogląd, czy wręcz brutalna
manifestacja samczej dominacji. W najlepszym wypadku mówienie o
sytuacjach, w których to, dla odmiany, facet ma bardziej pod górkę,
podsumowane zostanie hasłem w stylu:
„To zasługa patriarchatu. Sami
sobie jesteście winni”. Może nawet jest w tym odrobina racji,
ale nie oznacza to, że powinniśmy milczeć i zaciskając zęby,
znosić codzienne walenie nas po jajach.
Ostatnio miałem
dość trudne wyzwanie. Mój siedmioletni syn pokłócił się z
koleżanką ze szkolnej ławki. Dziewczynka zasadziła mu fangę w
nos, co spotkało się z natychmiastową reakcją młodego, który
strzelił agresorce w ucho. Wylądowałem na dywaniku u wychowawczyni
i obiecałem jej porozmawiać z moim walecznym potomkiem na temat
kwestii bicia dziewcząt. Kiedy więc przystąpiłem do prawienia mu
ojcowskich moralitetów, szybko ugryzłem się w język.
„Zaraz, zaraz. Niby dlaczego mężczyzna nie miałby bronić się przed czyimiś
atakami tylko dlatego, że osobą stosującą przemoc jest kobieta?”
>>
Najnowszy przykład takiej akcjiSkąd w ogóle to
społeczne przyzwolenie na agresję ze strony kobiet? Przypomnijmy
sobie typową, filmową scenę kłótni pomiędzy parą. Padają
mocne słowa, małżonka zaczyna podnosić głos, histerycznie machać rękoma,
aż w końcu chwyta za kieliszek, chlusta jego zawartością w twarz
swego małżonka, a następnie wymierza mu siarczysty policzek. A teraz, dla odmiany – wyobraźmy sobie podobną scenę, w której to facet, w emocjach, strzela swojej partnerce w
twarz. Takie rzeczy przeszłyby u Jamesa Bonda (głównie chyba w wersji
Connery’ego), ale nie w dzisiejszych czasach.
Społeczny zakaz
bronienia się przed atakami ze strony kobiet doprowadza do sytuacji,
gdzie mężczyźni-ofiary przemocy domowej traktowani są jako ci, których
„hehe… baba leje
”, a facet decydujący się na gest obrony z
góry zostaje uznany za „damskiego boksera”.
Po przemyśleniu
sprawy zdecydowałem się więc nie zaczynać mojego ojcowskiego
wywodu od słów:
„Dziewczynek się nie bije!”, tylko
gimnastykowałem się jak mogłem, aby wyjaśnić dzieciakowi ogólną
zasadę dążenia do dyplomatycznego rozwiązywania konfliktów i
unikania fizycznych konfrontacji z agresorem. Oczywiście do momentu,
kiedy taka reguła jest w ogóle możliwa przez nas do wprowadzenia w życie.
W tym wypadku
dostajemy odłamkiem szowinistycznego pocisku o nazwie
„Kobieta
powinna siedzieć w chacie, mieszać w garach i opiekować się dziećmi!”. Głosząc
takie mądrości, sami pakujemy się bowiem w macki katorżniczej
pracy i brania na kark utrzymania domu. A co jeśli miałbym
potrzebę zajęcia się sprzątaniem, chodzeniem z młodym na spacery,
odrabianiem z nim lekcji oraz gotowaniem obiadów? Zawsze czułem
dryg do pichcenia, może więc to dobry moment, abym mógł się wreszcie
tym na poważnie zająć, zamiast liczyć na starannie przygotowany
przez małżonkę posiłek? A że małżonka właśnie świetnie
rozwija się zawodowo, uważam, że stać nas na to,
abym przez jakiś
czas został kurem domowym.
O ile takie zasady
mogę sobie ustalić z żoną, to już
w oczach społeczeństwa,
niestety, będę widziany jako życiowy nieudacznik żyjący na
garnuszku tyrającej niczym wół małżonki. Bo to przecież facet
powinien zarabiać, kombinować i robić biznesy. A zadbawszy o
finansowe bezpieczeństwo rodziny, każdego wieczora ma wracać do
czystego domu, aby zjeść obiad, pobawić się z dzieckiem, wyruchać
żonę i iść spać. Gdzie ty masz cojones, miękka fajo?
Całkiem niedawno
Greta Thunberg (czyli kolejne już w historii dziecko tłumaczące
dorosłym, jak mają żyć) w dość zabawnym tweecie odpowiedziała
na złośliwy komentarz pod jej adresem. Facetowi, który chwalił
się aktywistce posiadanymi przez siebie autami, dziewczynka
zasugerowała, że ten ma małego kutasa i swoimi spalinowymi
potworami rekompensuje związane z tym kompleksy. Początkowo riposta, po którą
sięgnęła małoletnia działaczka klimatyczna, nawet mnie
rozbawiła. Wiadomo – każdy żart o penisach, martwych płodach i
wypadających odbytach zasługuje na uwagę. Po chwili jednak dotarło
do mnie, że z jakiegoś nieznanego mi powodu społecznie
akceptowalne jest śmianie się z facetów o małych kuśkach,
podczas gdy nabijanie się z grubych bab uchodzi za przejaw tzw.
„body shamingu”! Analizując sprawę głębiej, można by wręcz
uznać, że wytykanie komuś mikrego przyrodzenia jest zbrodnią
znacznie większą niż szydzenie z otyłych pań. Przecież ktoś
mający nadwagę zawsze może, w ramach miłości do swego ciała,
przestać wpierdzielać pampuchy i kupić sobie karnet w klubie fitness.
Tymczasem facet z mikropindolem skazany jest na niego przez
całe życie (kolega mówi, że magiczne tabletki oraz maści na
porost fiuta to pic na wodę i fotomontaż).
A co z niskimi
panami? Dlaczego deklarowanie braku pociągu do pań w rozmiarze XL
uważane jest za przejaw „fatfobii”, podczas gdy „mężczyzna zaczyna się od metra osiemdziesięciu”, a każdy niewysoki gość musi bez przerwy znosić uwagi na temat swojego kaprawego wzrostu? Czy szanowne działaczki na rzecz społecznej równości nie ukuły
jeszcze fachowej nazwy na to zjawisko? Czyżby to jakaś kurdupelofobia?
Gesty, które
jeszcze parę dekad temu były uważane za formę adoracji i
komplementowania kobiety, często uchodzą dziś za przekraczanie
granic, atak na seksualnym tle czy wręcz zbrodnia ocierająca się
o gwałt. Ba, nawet niewinne rzucenie okiem w głęboki niczym kanion
Kolorado dekolt czy zawieszenie wzroku na upchniętym w przyciasne
legginsy zadku uchodzi za srogi nietakt i demonstrację
uprzedmiotowienia kobiety. A ta, jak wiadomo – nie po to
przesadnie eksponuje wydatny biust i kształtne pośladki, aby ludzie
bezczelnie na te krągłości się gapili!
Ta przesadna
wrażliwość na werbalne zaczepki ze strony płci przeciwnej,
przeciągnięte spojrzenia i koślawe komplementy, dotyczy tylko
kobiet. Czy słyszeliście kiedyś, aby facet zrobił dziką awanturę
o niewybredną propozycję złożoną mu w pubie przez jakąś zanietrzeźwioną dziewczynę, obraził się za seksistowski komentarz czy zrobił drakę za uszczypnięcie w tyłek? Nie,
bo mężczyzna przecież nie może zostać ani napastowany, ani zgwałcony.
Kto to widział?
Jak zareagujemy na
wieść o tym, że nastoletnia uczennica padła ofiarą seksualnej
napaści ze strony wąsatego nauczyciela informatyki? Zdrowym
odruchem będzie życzenie skurwielowi więziennej celi dzielonej z
sadystycznym gwałcicielem-recydywistą o homoerotycznych
skłonnościach. A co pomyślimy, kiedy to chłopak dostanie się w
sidła niezdrowo nim zainteresowanej belferki?
„He, he… Gdzie była taka kadra nauczycielska, kiedy to ja byłem dzieciakiem?”
Społeczna opinia na
temat przemocy seksualnej dotykającej mężczyzn wychodzi z mocno
ugruntowanego założenia, że facet zawsze ma ochotę na bzykanie,
więc zgwałcić go się nie da, bo ostatecznie przecież i tak
będzie mu się taki akt podobał. Przyklaskują temu członkinie
różnych ugrupowań, które zaciekle cytując statystyki, próbują
udowodnić, że to samiec zawsze jest oprawcą, a kobieta ofiarą.
Tymczasem większość przypadków napastowań seksualnych ze strony
pań nie jest przez mężczyzn zgłaszany odpowiednim służbom.
Prawdopodobnie z obawy o społeczną reakcję i związane z nią
poczucie wstydu.
Wyobraźcie sobie
taką sytuację – w monsterkowej galerii pojawia się ładne zdjęcie
prezentujące piękne, smukłe dziewczyny, które przytulają się
w sposób sugerujący, że ślicznotki są dla siebie kimś więcej
niż tylko przyjaciółkami. Lata pracy w internetowym bagienku
nauczyło mnie, że komentarze w takim wypadku są zazwyczaj
pozytywne. Dziewczęta będą komplementowane, ich kształty
chwalone, a jakiś życzliwy kolega poratuje pewnie towarzystwo
linkami do galerii z innymi zdjęciami obu dam.
Zupełnie inaczej
reakcja będzie wyglądać, gdy zamiast ładnych pań na zdjęciu w
identycznej pozie znajdą się dwaj przystojni, muskularni
mężczyźni. Nawet bez zaglądania w komentarze łatwo będzie
przewidzieć srogi ból dupy dotyczący „promocji pedalstwa” i wulgarne sianie zgorszenia wśród wrażliwych internautów oraz przypadkowych dzieci. Gdzieś tam na pewno pojawi się „dyplomatyczny”
głos jakiegoś pana, który w przypływie szczerości przyzna, że
nie ma nic do gejów,
no ale mogliby się tak nie manifestować ze
swoimi uczuciami…
Gwarantuję wam, że
gdyby zerknąć do historii przeglądarki pewnego polityka, który
ostatnio srogo zacietrzewił się na widok tęczowych opasek
założonych przez członków grupy Black Eyed Peas, znaleźlibyśmy
tam niezbite dowody na pucowanie przez niego berła do lesbijskich
pornosów ze straponami. Niestety, ta hipokryzja nie dotyczy tylko
pojedynczego, medialnego Janusza, ale większości społeczeństwa.
Kochające się kobiety mają znacznie większą ulgę niż tęczowi
panowie.
Gdzie tu logika? A chuj wie…
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą