Rozmawiamy z pisarką, Karoliną Żuk-Wieczorkiewicz, bojowniczką JM (@karo_), autorką książki „Patrycjuszka”, pierwszej części trylogii fantasy w uniwersum Avaroth. Wywiad przeprowadzony podczas monsterowego streama WOŚP przeprowadzonego wspólnie z SW Research. Rozmawiał Edward Korbel.
– Zamiast zwykłego świata wybierasz świat
fantasy?
– Zdecydowanie.
– Bohater twojej książki nie jest
człowiekiem, tylko...
– Jest pół człowiekiem, pół Amainem, czyli
można powiedzieć, takim człowiekiem z upgrade'em. Poszukiwałam postaci, która
będzie w stanie pokazać zdolności bojowe lepsze niż typowy człowiek. Jest
najemnikiem strzegącym Patrycjuszki, należącym do rasy, która dosłownie została
wyhodowana w celach bojowych.
– Kojarzy mi się to z inżynierią genetyczną.
– Myślę, że to całkiem dobry trop, ale to
jednak fantasy, a nie science fiction. Tak więc trzymamy się interwencji
bliższych magii, a nie inżynierii.
– Opowiedz, jak się pisze tego typu
literaturę –
czy to jest tak, że pisarz zawsze tworzy sobie świat i się w niego
zanurza?
– Mogę powiedzieć tylko za siebie, bo z tego
co wiem, każdy ma swój tryb tworzenia, pisania, konstruowania opowieści. Ja
akurat się zanurzam, bo to u mnie działa i to lubię. Ten świat, który
przedstawiam w „Patrycjuszce”, zaczął powstawać prawie trzydzieści lat
temu, choć wtedy wyglądał zupełnie inaczej, a ja sobie go pomalutku rozwijam.
Jestem zdecydowanie pisarskim żółwiem, choć z odpowiednią motywacją
żółwie podobno potrafią biegać całkiem szybko. Jak mewa go goni albo proponuje
mu sałatę. Ja piszę dość powoli, zawsze mówię, że ja tak bardziej go odkrywam,
niż tworzę. Tak trochę jak archeolog. Coś widzę, ale coś jest jeszcze zakopane,
więc to odkopuję i to jest bardzo fajne uczucie.
Natomiast wiem, że niektórzy zmyliby mi za takie podejście głowę, bo
profesjonalnie powinno się wszystko zaprojektować od podstaw, połączyć atomy ze
sobą i z tego budować. Ja tworzę jednak z pomocą kontrolowanego chaosu i to u
mnie działa.
– Jasne. A czym są żmijuny?
– Żmijuny to są skrzydlate gady stworzone
przez wymarłą niegdyś rasę tak zwanych herosów. W czasach Patrycjuszki były dwa
ludy zwane wspólnie herosami. Oni właśnie wyhodowali żmijuny do celów bojowych.
Żmijun, który towarzyszy w Avaroth najemnikowi, jest z jednej strony jego
towarzyszem, pupilkiem; a z drugiej strony pomaga mu w walce. Musiałam jakoś
pokazać, jak jeden fajny facet jest w stanie rozwalić dziesięć osób, a ponieważ
samemu byłoby mu trudno, to użyłam zwierzaka. Potem ten zwierzak okazał
się być ulubionym bohaterem większości czytelników.
– Tak. Moją uwagę też zwrócił. Ciekawa
koncepcja – i sama nazwa, i sama postać. Mówisz, że świat, on w tobie rośnie,
wydobywa się z Ciebie, tak? Ten czas, kiedy myślisz.
– Chyba można tak powiedzieć. Mam wrażenie,
że ten świat istnieje gdzieś w jakiejś innej równoległej rzeczywistości i
czasami daje się czasem trochę poznać. Staram się to przedstawić jako
opowieści, które, mam nadzieję, zainteresują czytelników.
– Kiedyś, dawno temu, jak pewnie wielu
ludzi, miałem pomysł, żeby napisać książkę. Dla mnie wiązało się to z ogromną
trudnością, bo jestem w stanie napisać pojedyncze historyjki, ale już
połączenie tego w jedną dużą narrację, w której jest wiele wątków... To mnie
przerosło. Jakie cechy pomagają pisarzowi napisać książkę?
– Tak sobie myślę, że chyba najbardziej
wytrwałość. Natomiast co do metody, to każdy pisarz ma swoją. Wiele osób tworzy
plan, często bardzo szczegółowy. Są osoby, które idą kompletnie na żywioł.
Zdaje się, że Graham Masterton twierdzi, że jak on zaczyna pisać, to nie zna
nawet zakończenia, bo by się nudził w trakcie pisania. U niego to się tworzy w
trakcie, u mnie tak pomiędzy. Ja swoją pracę nazywam patchworkiem. Mam pomysł na postać, na scenę, potem tworzę scenę, potem kolejną, potem te wszystkie łatki składam w całość, patrzę, czego
brakuje albo co wywalić. Natomiast nieoceniona jest potem pomoc beta
czytelników, moich czytelniczek, które bardzo serdecznie pozdrawiam (oraz Piotra Wiśniewskiego). Szczególnie myślę o Marcie Tojzie,
która bardzo wiele rzeczy ogarnęła w „Połowie człowieka”. Każda książka powinna mieć redaktora, jak ktoś twierdzi inaczej.... to
lepiej niech zmieni pogląd :-)
– Najlepiej, żeby redaktor nie był
autorem, bo potrzebne jest drugie oko?
– Zdecydowanie. Autor, choćby nie wiem jak
bardzo chciał, nawet będąc redaktorem dla kogoś innego, swoich błędów nie
zauważy albo nie wyłapie wszystkich.
– Ale jesteś za to swoim
wydawcą.
– Tak.
– Jesteś w grupie ludzi, którzy samodzielnie
swoje książki wydają, nie macie żadnej umowy z wydawnictwem, nikt was z
terminami nie ściga. Czyli można powiedzieć, że z jednej strony macie
pełen luz, z drugiej nie macie wsparcia wydawcy, który pewne rzeczy potrafi
robić dobrze. Czy trudno jest wydać swoją książkę?
– Kinga Rak, u której byłam na warsztacie
self-publishing, powiedziała kiedyś, że „publishing jest prosty, ale nie
jest łatwy” i to chyba oddaje najlepiej istotę takiego wydawania. To jest po
prostu pewna ścieżka wydawania książek, która w zasadzie zawiera
wszystkie elementy tradycyjnego procesu wydawniczego. Od redakcji, przez
korekty, skład, łamanie, projekt okładki, czyli wszystko to, co robi
wydawnictwo, z tym że tutaj całym procesem zarządza autor. Ja rysuję, więc
zrobiłam ilustracje do książki, zaprojektowałam okładkę, zrobiłam skład. Jeżeli
sam nie potrafi zrobić pewnych rzeczy, musi znaleźć kogoś, kto zrobi to za niego
i mu to zlecić. Czyli self-publishing w uproszczeniu polega na
tym, że autor staje się jednoosobowym wydawnictwem. To, jaką książkę wypuści,
będzie stanowiło o jego marce.
– Co dla początkujących autorów może być trudne, bo jeszcze nie mają znanego
nazwiska.
– Każdy sposób wydania ma swoje wady i
zalety. Wybrałam self-publishing, ale nie była to szybka decyzja, trochę
rozważałam, czy może jednak oddać się w ręce tradycyjnego wydawcy. Za tym
przemawiał fakt, że nie czułam się przedsiębiorcą, a nim musi się stać autor
wydający niezależnie.
Trzeba zarządzać całym procesem, a to
wymaga raz, że dobrej organizacji czasu, znalezienia na to energii, dwa – ogromnego samozaparcia. Jednak czynnikiem decydującym o wyborze tej drogi było
to, że chciałam wydać książkę całkowicie według własnego projektu i uznałam,
że wydawca niekoniecznie mi to zapewni. Ja miałam swój pomysł, chciałam zrobić
od A do Z, no i wiele rzeczy umiem zrobić samodzielnie.
– Jakie plany wydawnicze masz 2023 rok?
Czego mogą się spodziewać twoi czytelnicy i fani?
– W roku mogą się spodziewać drugiego tomu
„Patrycjuszki”. Gdzieś czytałam, że zrobiłam straszną krzywdę czytelnikom, że
muszą czekać na drugi tom. Więc w tym roku już będzie. Natomiast jeszcze
troszkę pracy, dopięcie tekstu, redakcja, reszta procesu. Mam nadzieję, że uda
się latem, najpóźniej we wrześniu. Chciałabym napisać jeszcze jedno
opowiadanie, ale to po kolei.
– Rozumiem, że ono w swoim tempie,
jak to u ciebie, rośnie, kiełkuje, pączkuje?
– Jest zaczęte, mam końcówkę, jeszcze
zostaje cały środek. Natomiast priorytetem jest drugi tom. Zależy mi,
żeby zamknąć tekst i doprowadzić do wydania. Mam nadzieję, że
dzięki patronkom się uda.
– Oby tych patronów, patronek przybywało.
Powiedziałaś „patronek”. Czyli bardziej są to panie niż mężczyźni?
– Na razie w większości
tak. Na patronite.pl, do którego
zapraszam, jeżeli ktoś jest zainteresowany
oczywiście, mam w tej chwili jedenaście cudownych dziewczyn. Same kobiety, więc
mówię „patronek” z premedytacją. Na razie są same dziewczyny. Pozdrawiam Was
serdecznie, jesteście dla mnie ogromnym wsparciem. Nie ukrywam, również
finansowo pozwala mi to zebrać fundusze chociaż na część procesu wydawniczego.
– Dziękuję za rozmowę.* * * *
Losy Patrycjuszki i innych bohaterów świata Avaroth możecie śledzić na stronie WWW, Facebooku. Książkę kupisz na Allegro lub poczytasz na Legimi.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą