Ok usiadłem sobie chwilkę po 10 h zapierdolingu; jak już uda się uzyskać postawę w miarę wyprostowaną to wejdę do wanny zmyć z siebie czarny mejkap. No, ale mogę coś skrobnąć.
Obecnie płacę 1200 zusu miesięcznie. Ostatnio jak chciałem skorzystać z lekarza na NFZ, to poinformowali mnie, że mogą mnie przyjąć na wizytę za 3 tygodnie.
Nie mam L4, więc zapieprzam od 3 dni z dilerą na tabletach, nie jest to szczególnie przyjemne, ale nie o to tu chodzi - ja się nie żalę, sam sobie wybrałem. Streszczam tylko.
Zatem, tak czy siak chodzę do lekarza prywatnie. Zus powiadomił mnie w międzyczasie, że wypłaci mi kiedyś 800 zł. Niby po 65 obecnie, co i tak mnie wali bo pracować będę musiał dopóki mordą w glebę nie jebnę, ewentualnie dopóki nie siądę na wózku od kręgosłupa, albo pylicy nie dostanę. Szkodliwego mi nie chcą coś odejmować...
Mam więc koszt 12 tysięcy rocznie na start.
Roczny koszt zatrudnienia pracownika, żeby dać mu oficjalnie te 2 koła to 43 tysiące.
Na sam start już 55 tysięcy do urobienia, żeby wyjść na 0.
Z racji, że robię 6 dni w tygodniu, to dni roboczych jest ok. 290, bo jakieś 10 dni na święta.
Dostajemy więc 190 zł do zarobienia na dzień dobry każdego dnia, żeby nie być na minusie.
Bez sobót byłoby to 250 dni, a zatem 220 zł.
Jeżeli doliczymy do tego media (od których płacimy 23% podatku), materiały (od których płacimy 23% podatku), maszyny (od których płacimy 23% podatku), podatek gruntowy, no jeszcze oczywiście odbiór odpadów przez firmy recyklingowe za który trzeba zapłacić i dodatkowy podatek od recyklingu na koniec roku (od odpadów za które się już zapłaciło) i pewnie inne o których już teraz nie pamiętam.
Jeżeli nie jesteśmy T-1000, jednocześnie nie będąc kretynami - płacimy również księgowej. Ubezpieczamy się także od różnych brzydkich rzeczy, które mogą się wydarzyć.
Razem pi razy drzwi mamy 500 zł każdego dnia na start, żeby nie być pod kreską. Z czego spokojnie daninę dla państwa (zliczając ZUS i VAT) możemy obliczyć na 250 zł.
Załóżmy, że średnio każdego dnia zrobimy 800 zł obrotu. Po odjęciu kosztów zostanie nam 300 zł. Zarobiliśmy właśnie 87 tysięcy.
Z tych 87 tysięcy odejmujemy 3000 zwolnienia i mamy 84 tysiące. Od tych 84 tysięcy państwo cyknie nam jeszcze 18% dochodowego, czyli jakieś 15 tysięcy.
Właśnie zarobiliśmy 69 tysięcy, przy obrocie 232 tysięcy.
To są obliczenia przy jednym pracowniku, średnie dla większości działalności, gdzie kupuje się i sprzedaje jakikolwiek towar + świadczy usługi. Nie dla jednoosobowej działalności gospodarczej i pisania tekstów na zlecenie dla firm.
No, ale jedziemy dalej. Mamy te 69 tysięcy, z których jako konsumenci - kupujemy żarcie, gazety i inne (8%), ubrania, paliwo, ubezpieczenia, rachunku (23%).
Czas wypadałoby się już wyprać, więc do rzeczy.
Łącznie oddaję państwu w ramach jednoczenia się ze społeczeństwem jakieś 70% tego co zarobię. Nie w formie podatku dochodowego - łącznie.
I teraz przychodzi do mnie jakiś korposzczur w rurkach i sącząc sojowe latte mówi mi, że powinienem oddać 70% w samym dochodowym, żeby różnice kurwajegomać wyrównywać. No, bo każdy pracodawca to chuj wyzyskujący ludzi pracy i w ogóle prywaciarz i kutaszłamany zarazem. (to na faktach, tak miałem już taką rozmowę). Uj, że wtedy oddałbym 90% tego co mam. Nic to. Prywaciarz, prywaciarz ty adolfie tańczący na kurhanach inwalidów i rencistów.
Zaczyna rozprawiać o Norwegii i Szwecji i progresywnym, zupełnie pomijając takie szczegóły jak demografia i historia. Ani słowa, że w Norwegii sto lat temu psy dupami na zorzę polarną szczekały, a Norwegowie byli pieprzonymi nacjonalistami całkowicie blokującymi import i wbijającymi flagę w każdy swój produkt. Nico tym, że 5 milionowemu narodkowi ropa z dupy strzeliła na morzu i jakoś tak dziwnie wtedy zaczęli się bogacić. Ani słowa o tym, że Adolf pół świata podbił dzięki neutralnej szwedzkiej stali, że piece w Oświęcimiu równie dobrze mogłoby mieć na boczku "swedish steeel" wygrawerowane. Nie no. To wszystko tylko tolerancja, progresywny, gdzie rosną poziomki, progresywny, i ikea, progresywny.
Praszam, ale jak się wrukwię, to wylewny jestem.
Czytał Lucjan Szołajski.
Edek: edeknę qrwa, bo nie doczytają i się pofochają
Jak napisałem - miałem kiedyś taką gadkę z jednym kolesiem, który bardzo bardzo starał się mi wyjaśnić jaki jestem zły. Od tej pory mam uraz do Razem.