no dobra, ostatnio Antoś komplementował profesjonalnych alkoholików. To kursywą już było
- Och, bez urazy panowie. Ani jednego z was nie uważam za pijaka. Jesteście profesjonalistami, a pijak to zwykły amator, co to ryjem nie raz w rynsztoku lądował. Z tego co wiem, każdy z panów potrafi w locie obrócić się na bok i zamortyzować bolesne uderzenie. – to pełne szacunku podsumowanie klienteli Mewy w zupełności wystarczyło, by zażegnać ewentualny konflikt. Antoś wstał, z wewnętrznej kieszeni wydobył pomięte dwadzieścia złotych i zapłacił za następną kolejkę.
- Nasza wspólna praca jest w istocie ciekawa, ale nijak się ma do twojej redakcji. Nie wydaje Ci się czasem, że zwyczajnie chałturzysz? To co robimy wspólnie, trafia nader rzadko na łamy pisma – z wyćwiczoną leciutką urazą powiedział bibliotekarz.
- Masz naturalnie trochę racji. Chałturzyć muszę, bo miska się sama nie napełni. Moje szczęście, że zarabiam tym, co umiem robić najlepiej, a w zasadzie jedynym co tak naprawdę potrafię. No i szczerze kocham efekty swojej pracy. Nawet te napisane na szybko, na odwal się, nie chce mi się ale muszę, i tak dalej. Oczywiście wisienką na torcie jest redaktor naczelny. – z rozbawieniem stwierdził Duduś.
- Naczelny wisienką? Duduś, drugie piwo dopiero pijemy, a coś dziwne rzeczy opowiadasz.
- Pewnie, że redaktor naczelny. Nikt inny nie wyzywa mnie na takie pojedynki intelektualne. Facet jest diablo inteligentny, a doprowadzanie go do czerwoności uważam za jeden ze swoich ulubionych sportów. – Duduś nie uprawiał żadnych sportów - Wpadnij kiedyś na redakcyjne. W poniedziałki o ósmej, wróć, o ósmej zbierają się terenowi, dziewiątej trzydzieści. Poznasz człowieka, zobaczysz co to za zabawny kaliber jest. Zapowiem cię jako mojego informatora i nikt nie będzie robił problemów.
- Informatora? – uniósł brwi Antoni – pamiętasz, że obracamy się w kręgach legend, prawda?
- Jak mógłbym zapomnieć?
- Skąd więc informator ci przyszedł do głowy?
- Formalność, w gazetach lubią takie terminy. Uważają, że dodaje to zawodowi elitarności.
- Elitarności? – teraz bibliotekarz był już mocno zdziwiony. – przecież to pismaki.
- A pewno, że pismaki, ale elytarne pismaki. Jak myślisz, dlaczego z całej tej redakcji tylko ja jeden siaduję w Mewie, a obok Natchnienia Muzy czy Zaczarowanego Tomiku nawet nie przechodzę?
- Zaraz mi powiesz, pomimo tego, że wiem.
Duduś nawet nie zwrócił uwagi na słowa przyjaciela.
- Już ci mówię, choć zapewne to wiesz. Uważają się za gwiazdy, ich mać. Dla nich to potwarz, usiąść na krześle, do którego mogą się troszkę przykleić. Dla nich nie jest najważniejsza moc słowa, którym władają, a wątpliwy splendor z tytułu tego, że to robią.
Przy drugim piwie Duduś zaczął już mocno upraszczać swoje przemyślenia, ale jego wieloletni kompan dokładnie rozumiał w czym rzecz. Dla Dudusia nawet podpis pod tekstem nie był tak bardzo istotny. Nie używał swojego nazwiska. Ba, nie używał żadnego nazwiska. Swoje prace firmował zwyczajnym „Duduś”, lub „Duduś Literat” jeśli uważał, że to co właśnie ukończył godne jest pisarza, a nie zwykłego pracownika redakcji. To nie tak, że nie miał żadnego szacunku dla współpracowników. Wielu z nich cenił, na swój specyficzny sposób. Nie dzierżył jedynie tej grupy narwańców, która dla byle sensacji rzucała wszystkie zasady w rynsztok i gnała ku sukcesowi. Szczęściem, w jego bezpośrednim otoczeniu było takich egzemplarzy niewielu. Unikał ich jak ognia, a jeśli już naczelny wymagał wspólnego spotkania, choć zdaniem Dudusia nigdy prawdziwie ważnego powodu jeszcze nie było, starał się znikać w kilka minut, powiedziawszy czym prędzej to, co do niego należy.
- No dobrze – rzekł Antek chcąc już skończyć ten temat – wróćmy może to tematu tej chaty. Sprawy, która właściwie nas tu przywiodła. Jak sobie wyobrażasz tę legendę? Ustalmy koncept, punkt widzenia, relację chata – otoczenie. Zaczep się gdzieś, a ludowe bajania łatwiej nam będzie dopasować do potrzeb. – Zaczynała się intelektualna gra, którą obaj dżentelmeni uwielbiali. Nadszedł moment przerzucania się ideami, pomysłami i kierunkami myślenia. Oczywiście, dziewięćdziesiąt procent pomysłów będzie do odrzucenia, jednak pozostałe dziesięć powinno uformować się w bardzo zgrabny efekt. Właściwie zawsze tak było, czy Duduś pisał sam, czy też we współpracy z strażnikiem ksiąg, jak czasem zwykł tytułować przyjaciela literat. Większość roboty, już tej koncepcyjnej, polega na odrzucaniu złych kierunków i wybieraniu tych właściwych.