Witam!
Załóżmy, że w Gdzieślandii istnieje demokracja na czele z prezydentem o bardzo szerokich prerogatywach (w stylu sumy prerogatyw głów Wenezueli, Białorusi, Iranu i Pakistanu - załóżmy), ale uczciwym i respektującym wolę wyborców. W tym sensie, że można mieć pełne zaufanie do niego, iż uzna wyniki wyborów zdmuchujących go z urzędu.
Jakiś inny człowiek kandyduje na prezydenta Gdzieślandii pod hasłem wprowadzenia zamordyzmu, przy którym reżim Łukaszenki będzie się jawił jako rajski. Zamordyzm ów dotyczyłby wszystkich z wyjątkiem zwolenników nowego prezydenta, a prerogatywy są wystarczające, aby mógł to zrobić. I załóżmy, że ten człowiek wygrywa wybory pod takim hasłem.
Pytanie moje brzmi: czy po wyborach powinien okazać się oszustem wobec swoich wyborców poprzez zaniechanie realizacji swojego programu wyborczego?
Pozdrawiam,
Załóżmy, że w Gdzieślandii istnieje demokracja na czele z prezydentem o bardzo szerokich prerogatywach (w stylu sumy prerogatyw głów Wenezueli, Białorusi, Iranu i Pakistanu - załóżmy), ale uczciwym i respektującym wolę wyborców. W tym sensie, że można mieć pełne zaufanie do niego, iż uzna wyniki wyborów zdmuchujących go z urzędu.
Jakiś inny człowiek kandyduje na prezydenta Gdzieślandii pod hasłem wprowadzenia zamordyzmu, przy którym reżim Łukaszenki będzie się jawił jako rajski. Zamordyzm ów dotyczyłby wszystkich z wyjątkiem zwolenników nowego prezydenta, a prerogatywy są wystarczające, aby mógł to zrobić. I załóżmy, że ten człowiek wygrywa wybory pod takim hasłem.
Pytanie moje brzmi: czy po wyborach powinien okazać się oszustem wobec swoich wyborców poprzez zaniechanie realizacji swojego programu wyborczego?
Pozdrawiam,
--
Pietshaq na YouTube