Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

O tym, jak białe fartuchy skubią na fałszywych badaniach

57 444  
181   79  
Z ludzkim ciałem podobnie jak z samochodem - od czasu do czasu trzeba zafundować mu jakiś przegląd, a zwłaszcza gdy coś wyraźnie szwankuje. W takiej sytuacji większość z nas czym prędzej wzuje buty i skieruje swe kroki do lekarza pierwszego kontaktu.

I tu klops, bo postawiona diagnoza nie zawsze musi rozwiewać nasze wątpliwości. Pozostaje więc wygonić węża z kieszeni, wysupłać zaskórniaki i na własną rękę załatwić sobie należyte badanie. Na szczęście wrota laboratoriów oferujących bogaty wachlarzyk dostępnych badań stoją otworem. Na nieszczęście drzwi oszustów też.

Jak pisał Ernest Renan - "Ludzka głupota jest jedyną rzeczą oddającą ideę nieskończoności". Nie dziwią zatem legiony szarlatanów, którzy z pomocą wahadełek, różdżek, kryształków i sklepienia niebieskiego oferują wielkie nic, i to za słone pieniądze. Jednak to nie oni stanowią największy problem. Ooo nieee... tu nawet przeciętny Kowalski mający pojęcie o medycynie takie jak o podróżach w kosmos jest w stanie wyczuć swąd ściemy. Prawdziwym rakiem toczącym zdrową tkankę diagnostyki stanowią łgarze nieco sprytniejsi. Tacy, którzy wbiwszy się w biały fartuch staną na głowie by wmówić, że oferowane przez nich badania są poparte dowodami i uznane przez środowiska naukowe. Wieńcząc ten przydługi wstęp - artykuł dotyczy tych drugich, a oto ich najpopularniejsze cuda na kiju:

Irydologia


Na organizm trzeba patrzeć jak na całość, a szwankujące bebechy, jak nerki czy wątroba, mogą manifestować się w jego najróżniejszych miejscach. Żadna tęga głowa temu nie przeczy. Dodajmy do tego starą ludową mądrość, że oczy są zwierciadłem duszy i... HIC! Mamy irydologię. Samo badanie wygląda całkiem rzetelnie. Sadzamy swoje zacne cztery litery na krzesełku, zerkamy w okular, irydolog cyka fotkę, wrzuca na komputer, ogląda powiększenie i w końcu pada - niewydolność nerek. Ale skąd on to wziął? Ano z mapy tęczówek. Cała irydologia opiera się na założeniu, że konkretne obszary tęczówek odpowiadają poszczególnym składowym naszego ciała. Wystarczy znaleźć region okrężnicy i już wiemy o uchyłkach, i to bez budzącej grozę kolonoskopii. Same zmiany, jak tłumaczą irydolodzy, możemy zawdzięczać naszemu okablowaniu. To właśnie sygnały przesłane do oczu przez centralny układ nerwowy mają skutkować zmianami w konkretnych obszarach. Wcale nie brzmi tak głupio, co nie?


Ale jest. Po pierwsze, pomysł takiego przepływu informacji nie znalazł żadnego potwierdzenia i podobnie jak akupunktura czy akupresura, ma więcej wspólnego z religią niż nauką. Po drugie, wygląd tęczówki jest praktycznie niezmienny przez całe życie. Jest on cechą tak niezwykle różnorodną i osobniczą, że na jej podstawie można różnicować nawet bliźnięta jednojajowe. Po trzecie, istnieje wiele różnych map, które mniej lub bardziej się wykluczają... no ale chwila moment! Przecież ludzie dostają skierowania na takie badania! Nie takie. Podobne... i tylko z pozoru. Po wyglądzie różnych części oka można całkiem sporo wnioskować. Zwłaszcza, któż by pomyślał, o oku. Ale ponadto, oceniając np. stan naczyń w siatkówce, można obserwować zmiany spowodowane nadciśnieniem czy cukrzycą, a w chorobie Wilsona charakterystycznym objawem jest odkładająca się w tęczówce miedź. Zapewniam, że zarówno NFZ, jak i WHO mają irydologię bardzo, bardzo głęboko i w bardzo ciemnym miejscu.

Diagnostyka biorezonansowa


Ale o niej za chwilę. Otóż jest sobie coś takiego jak impedancja bioelektryczna. Ma parę fajnych zastosowań, ale szczególną popularnością cieszy się jedno - ocena ilościowa tkanki tłuszczowej. Zasada jest prosta. Stajemy na elektrodach, drugie chwytamy, a ustrojstwo przepuszcza przez nas prąd. Ten o niższym napięciu zasuwa pomiędzy, a o wyższym wprost przez komórki. Maszyna liczy opór, wstukujemy masę, wzrost no i... okazałość naszego sadełka została wyrażona w liczbach. Muszę podkreślić, że to badanie jest jak najbardziej wiarygodne i zgodne z wiedzą naukową. Więc po kiego kija o nim plotę? Bo badanie biorezonansowe wygląda podobnie. Tyle że wiarygodność i nauka mają się do niego jak pięść do nosa.


Ale od początku. Fundamentem biorezonansu jest... no w sumie nie wiadomo. Ciężko ustalić jedną wersję. Można się tu naczytać o pulsacji kwantów, zmianie przepływu energii czy o drganiach elektromagnetycznych, które mają być charakterystyczne praktycznie dla wszystkiego. Od witaminy C, przez konkretne gatunki bakterii, aż po tasiemca i chorą wątrobę. Mało tego, badanie biorezonansowe ma być w stanie dokładnie określić lokalizację patologii. Czepiać można się sporo, ale wystarczy jedno. Napięcie i natężenie mierzone na elektrodach są wartościami wypadkowymi, zależnymi od całej drogi jaką przeszedł prąd i nie jesteśmy w stanie stwierdzić co i gdzie na nie wpłynęło. Jeśli chodzi o same ustrojstwa służące do diagnozy, to jest ich cała obfitość. W jednych elektrody się przykleja, w innych przypominają długopis lub specjalne słuchawki, a jeszcze inne są kopią aparatów do analizy impedancji bioelektrycznej.

Badanie żywej kropli krwi


Ostatni przekręt zdaje się być najtrudniejszy do wykrycia. Raz, że wykorzystuje najpopularniejszy materiał diagnostyczny - krew. Dwa, co chyba najgorsze, niektóre, zwykle kiepsko prosperujące, laboratoria decydują się na jego wykonywanie. Idea badania jest prosta - zbadać świeżą, bez dodatków antykoagulantów, krew. Wystarczy nakłuć palec, zebrać kroplę na szkiełko podstawowe, przykryć nakrywkowym i czym prędzej pod mikroskop. No i właściwie co? W końcu coś tam zobaczymy i jakieś wnioski można wynieść. Problem w tym co można zobaczyć i wnioskować, bo bajduły jakie snują rzekomi eksperci w pale się nie mieszczą.


Na wstępie trzeba wspomnieć, że w badaniu nie stosuje się żadnych siatek do zliczania komórek. Próżne byłyby też nadzieje na najprostsze barwienie struktur komórkowych. Tak więc już na starcie możemy pożegnać się z oceną ilościową i rozróżnianiem poszczególnych populacji białych krwinek. A co mogą, a właściwie co niby widzą owi diagności od pięciu boleści? Np. bakterie. Co jest całkiem ciekawe, biorąc pod uwagę fakt, że nawet przy ciężkiej sepsie stężenie bakterii we krwi może być zbyt małe, by znaleźć jakąkolwiek w jednej kropli. No a jest to stan, w którym chorego należy szukać w szpitalu, a nie w labie parę kilometrów od domu. Co jeszcze? Pasożyty. Część, jak np. zarodźce malarii, faktycznie można spotkać we krwi. Tyle że by mieć jakiekolwiek szanse na ich wykrycie, stosuje się odpowiednie barwienie i techniki, a samą krew żylną pobiera wielokrotnie w ciągu kilku dni. Jednak prawdziwą wisienką wieńczącą tort absurdu są te większe, np. glista ludzka. Już pomijając fakt, że krew nie jest tym materiałem, w którym powinniśmy jej szukać, to same jaja są kilkukrotnie szersze od naczyń włosowatych, z których pochodzi badany materiał. To co właściwie można znaleźć poza krwinkami? Śmieci. W powietrzu lata kurz, szkiełko może być uszkodzone, palec brudny, krew się wykrzepia, krwinki rulonizują i zlepiają w agregaty. Wystarczy wyszukać odpowiedniego paprocha i ochrzcić go mianem któregoś grzyba. Zakładając oczywiście, że w ogóle zobaczymy naszą krew. Nic nie stoi na przeszkodzie, by wyświetlić na ekranie uprzednio przygotowane zdjęcia.

Kończąc


Samo dojenie klienta wcale nie musi kończyć się na etapie badania. W końcu czemu puszczać kurę znoszącą złote jaja? Często wraz z postawioną diagnozą można spodziewać się namiarów do specjalisty od naszej przypadłości, cudownych terapii czy specyfików, które w najlepszym wypadku tylko uszczuplą nasz portfel. Ale strata pieniędzy nie jest najgorsza. Części osób faktycznie może dolegać coś poważnego i zamiast należytej diagnozy i odpowiedniego leczenia np. raka trzustki, siedzą beztrosko popijając eliksir ze 101 tybetańskich ziół. Pisać można długo, a i tak znajdzie się ktoś twierdzący, że badania są rzetelne, bo coś tam. Na szczęście, niezależnie od wszelkiej teorii, sprawę zamyka statystyka, a ta miażdży ich wiarygodność jak Pudzian "Króla Albanii". Możliwe jednak, że ktoś już słyszał bądź sam był świadkiem historii, w której te powszechnie uznane potwierdziły wynik któregoś z wyżej wymienionych badań. Przecież to oczywisty dowód na kłamliwość statystyk! No właśnie nie. Pojedyncze wyniki nie czynią statystyki, no szczęśliwy traf się zdarza. Zwłaszcza gdy sami zdradzimy się z naszymi dolegliwościami, a koleś w fartuchu coś tam poczytał. W taką boreliozę można praktycznie strzelać na oślep. Nie musi ona dawać wyraźnych objawów, a środowiska naukowe coraz częściej mówią o możliwej pandemii.

Temat został oczywiście potraktowany skrótowo. Wymienione badania mogą występować pod różnymi nazwami, być mniej lub bardziej zmodyfikowane i inaczej tłumaczone. Rozwijając się nad każdym aspektem można by pisać długo i nudno, a przecież nie o to chodzi. Niestety, jak bardzo byśmy nie chcieli, nie istnieje badanie idealne. Jeśli jednak coś budzi nasz niepokój lub zwyczajnie wolimy chuchać na zimne, warto pomyśleć o najzwyklejszych badaniach krwi. Są dosyć tanie i choć niekoniecznie służą rozpoznaniu konkretnych chorób, mogą ukierunkować dalsze postępowanie.
4

Oglądany: 57444x | Komentarzy: 79 | Okejek: 181 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało